Komentarze: 0
Kilka dni mnie nie było.. Ale zdarzyło się wiele. W głowie mam bajzel jakich mało, ale myślę, że z czasem się wszystko jakoś uporządkuje. Po prostu nie wytrzymłam psychicznie. Mieszkanie u kogoś kto jest mi w sumie całkiem obcy, mimo, że naprawdę dla mnie dobry jest niesamowicie dołujące. Człowiek ma wrażenie jakby go ściany chciały ścisnąć, lbo jkby wszyscy słyszeli to, co ma w głowie... Kłócić się nie da bo zaraz wszyscy dookoła wszystko wiedzą, w klitce w której jest człowiek "przetrzymywany" a które podobno nazywa się jego mieszkaniem w momencie pojawia się tłum ludzi i każdy strasznie chce wszystko wyjaśniać, prostować itd... Czym oczywiście wszystko pogarszają. Co mi po tym, że ktoś za mnie zapłaci rachunki i więcej pieniędzy mogę wydać na jedzenie i bieżące wydatki jak mam wrażenie, że wiecznie ktoś sprawdza ile prądu czy wody zużyłam... Ja rozumiem oszczędność i brak kasy bo w życiu się nie jedno przerabiało, ale to to już parnoja.. Najlepiej oczywiście byłoby nie korzystać z prądu i wody wcale... Tyle, że tak się nie da.. W dodatku wychodne - godzin albo czasem nawet pół godziny na dzień... Ludzie, ileż to możn wytrzymać? Wiadomo, mam małe dziecko i kocham je nad życie, ale to nie znaczy, że wszędzie muszę je wlec ze sobą, nie mieć czasu na swoje sprawy i siedzieć w domu jak więzień... Szczęśliwe dziecko to takie które ma szczęśliwą mamę... A szczęśliwa mama to taka, która ma czas żeby o siebie zdbać, wyjść z koleżanką, sama czy z mężem/facetem... Bo bez przesady żeby ktoś kto ma 21 lat był uwiązany do dziecka jak pies do swojej budy, no jeszcze mi brakowało żeby mi ktoś ku**wa suchą karmę w misce na podłodze przede mną stawiał! Będąc w takim miejscu człowiek naprwdę traci zdrowe zmysły, popada w depresję i różne dziwne cuda ma w głowie.. Ba, powiem więcej.. Dopóki kompletnie podporządkowywałam się temu jak wyglądało moje życie wcześniej nikt kompletnie nie zwracał na mnie nawet najmniejszej uwagi... Byłam nijaką dziewczyną która zawsze i wszędzie była widziana z dzieckiem. Któregoś dnia naszło mnie na zmiany - nie wiem skąd się to wzięło.. Poszłam do fryzjera i o dziwo nie miałam wyrzutów sumienia, że wydałam na siebie 20 złotych... Później zaczęłam przywiązywać uwagę do swoich paznokci, zaczęłam się malować, układać sobie włosy, wychodząc zaczęłam staranniej dobierać ciuchy... Kiedy przychodziło moje pół godziny albo godzina wychodziłam chociaż wiedziałam że ledwo wyjdę będzie trzeba wracać.. Wtedy zaczęli na mnie zwracać uwagę faceci. Mąż zrobił się zazdrosny a mnie zaczęło to bawić. W końcu z jakiegoś powodu jest moim mężem... Inni faceci mogli mi nasłodzić aż do mdłości ale mnie to nie ruszało.. Bardziej bawiło... I przyszedł taki dzień, a był to piątek, że nie wytrzymałam tego wszystkiego i wypiłam zbyt dużo... Gdy następnego dnia chciałam żeby mąż został przez jakiś czas z dzieckiem żebym mogła wyjść do koleżanki na babskie ploty zaczęła się wojna w trakcie której było naprawdę ostro.. I takim oto sposobem znalazłam się tutaj gdzie teraz jestem - u rodziców. I jestem w kropce.. W czarnym, martwym punkcie.. Z jednej strony przecież kocham go, jest moim mężem z jakiegoś powodu, prawda? Ale z drugiej strony chcę uciec jak najdalej, ułożyć sobie życie inaczej, po swojemu... Sama albo i nie... Brakuje mi życia w którym mam czas dla siebie... Brakuje mi kontktu z ludźmi, ześwitem zewnętrznym.. Słyszałam, że przecież wychodzę do sklepu i na spacery.. No tak, ale tylko tam.. I wszędzie z dzieckiem.. Czy ja naprawdę nie mogę mieć własnego życia? Nie zasługuję n to, czy jak ? Czuję się okropnie, chyba skorzystam z pomocy psychologa.. Choć chyba wiem co skłoniło mnie do podjęcia tych wszystkich decyzji w ciagu ostatnich kilku dni.. Ale nie mam zamiaru o tym tutaj pisać, bo mógłby to przeczytać ktoś kto nie powinien tego wiedzieć.. W każdym bądź razie przyczyną w żadnym wypadku nie jest absolutnie inny facet.